czwartek, grudnia 25, 2025

 Rodzinna Wigilia w górach. Wracam z głową pełną obrazów

 Góry były jak mury z ciszy. Po kilku godzinach jazdy stanęłam przed drzwiami domu. brata Zanim zapukałam, poczułam przez szparę zapach świerku i chleba. W powietrzu unosił się barszcz. Czułam ciepło pieca na policzkach. To jest miejsce, gdzie ludzie nie grają. Gdzie każde spojrzenie znaczy więcej niż długie przemowy. Gdzie reporter nie musi szukać sensacji. Sensacja stoi przy kuchence i miesza zupę.

Opłatek kruszył się jak cienki lód. Ktoś śmiał się zbyt głośno. Ktoś milczał o jedno zdanie za długo. ktoś opowiadał historię o zimie, kiedy śnieg zasypał pół wioski. Miał wzrok wbity w okno. Jakby widział tamte lata, a nie własne odbicie. Wyszłam na dwór. Mróz ugryzł mnie w policzek. Gwiazdy wisiały nisko. Jakby ktoś zawiesił je ręcznie. Gdzieś w oddali pies zaczął szczekać jakby chciał mi powiedzieć, że pamięta.

Pomyślałam o tym, ile razy wolimy patrzeć w ekran niż w twarz drugiego człowieka. Czy potrafimy jeszcze usłyszeć czyjeś drżące słowo. Czy umiemy powiedzieć proszę i przepraszam, zanim czas ucichnie.

To pomaga zrozumieć święta. Rodzina też czasem wymaga weryfikacji. Nie w sensie podejrzeń. W sensie uważności.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz